2012/10/06

Oddaję ostatni oddech . . .


Ostatnio mamy mało czasu dla siebie. Mam coraz więcej zleceń. Powinnam się cieszyć, ale oznacza to, że nie mam czasu na wspólne kolacje i spacery. Pomagasz mi, donosząc kubki kawy, przygotowując śniadania. Nawet pralkę nauczyłeś się obsługiwać. Przed snem niczym mantrę powtarzasz mi, że mnie kochasz.

Jestem jednak ostatnio poddenerwowana. Przedwczoraj wróciłeś z Warszawy. Graliście z Politechniką. Jednak swój czas w stolicy podzieliłeś nie tylko na grę i odwiedziny rodziców. Spotkałeś się też z nią. W internecie aż roi się od waszych wspólnych zdjęć. Niby tylko siedzicie na kolacji, w jakiejś knajpce, ale w sercu zagnieździło się ziarenko zazdrości. I te nagłówki, które informują o kryzysie w naszym związku i Twoim pocieszeniu w jej ramionach. Staram się odsuwać te myśli, ale one wciąż wracają jak bumerang. Nie dają spokoju, osaczają, męczą. 

Próbujesz robić dobrą minę do złej gry, bo wiesz, że jestem zła. To z plotkarskich stron wyczytałam o waszym spotkaniu. Nie wspomniałeś mi o tym ani słowem. Zaczynam się zastanawiać, czy miałeś ku temu powód, Zbyszku.

Delikatnie wtulam się w plusz koca. Zjawiasz się w drzwiach salonu z miną zbitego psa. Naiwnie myslisz, że to Ci w czymś pomoże.  Nie, nie pomoże Ci to w niczym. Zawiodłam się na Tobie. Jednak potrzebuję Twojej bliskości, więc wtulam się w Twoje ramiona i smakuję Twoich ust. 

Dzisiaj jest Twój mecz. Gracie z Treflem, czarnym koniem tegorocznych rozgrywek. Jakieś dziennikarskie szumowiny robią sensację, przy wejściu do hali, z naszego wspólnego przybycia. Jeszcze namiętnie całuję Cię, życząc powodzenia. Zmierzam w kierunku swojego miejsca i czuje jak nagle wielka gula staje mi w gardle. Uśmiecham się do niej szyderczo, skłaniając głową na powitanie. Siadam, zakładam szalik i witam się serdecznie z Iwonką i Kasią, które właśnie przyszły z dzieciakami. Kątem oka widzę jak ta Twoja ex Żyrafa świdruje mnie wzrokiem. Czuję się niepewnie. Nie wiedziałam, że ona tutaj będzie. Teraz już rozumiem, skąd takie zamieszanie przy wejściu. Dwie dziewczyny Zbigniewa Bartmana w jednym miejscu. 

Rozpoczyna się mecz. Walczycie o każdą piłkę, Maciek nigdy chyba nie rozgrywał tak dobrze jak teraz. Po raz kolejny gubicie blok, jesteście nieomylni w zagrywce. Mecz nie mógł skończyć się inaczej, jak szybkim zwycięstwem Resovii. Uśmiechasz się w moją stronę. Odbierasz nagrodę dla MVP. Idziesz się rozciągać. I właśnie wtedy to wszystko się wydarza.

Czuję jakby była to tania komedia romantyczna w kiepskim wydaniu. Nagle ktoś wyłączył w niej dźwięk, a jedyne co brzmi w moich uszach to jakiś nienaturalny pisk. Do oczu napływają mi łzy, ale dzielnie z nimi walczę. W klatce piersiowej czuję wbity sztylet. Oddaję ostatni oddech. Jakimś cudem przez bandy reklamowe na boisko wbiegła ona intensywnie Cię całując. Nie reagujesz. Tak, jakby było to naturalne. Wśród publiczności rozbiły się gromkie brawa. Tylko kilka osób spogląda niepewnie na mnie. A ja stoję sparaliżowana. Bezradnością. Smutkiem. Pękniętym sercem. 

Iwona patrzy na mnie zdziwiona. Coś do mnie mówi, ale nie jestem w stanie zrozumieć sensu jej słów. Chyba widzi co się ze mną dzieje, bo woła dzieciaki i łapiąc mnie za rękę zaprowadza do swojego samochodu.
- Iwonka, muszę wyjechać.
- Magda, przecież miałaś walczyć! Do cholery, sama mi mówiłaś, że go kochasz!
- Kocham... Miał pół roku, miał cholerne pół roku na to, żeby się zdecydować. Nie potrafił... Teraz ja zdecyduję za niego. Biorę w pracy urlop i wyjeżdżam.
- I gdzie ty pojedziesz?
- Nie wiem... Wiem. Do Lublina. Podam ci adres. Możesz do mnie kiedyś przyjechać.

W ciągu dwudziestu minut spakowałam całe swoje życie w jedną torbę. Kiedyś całe moje życie miało dwa metry wzrostu. Zielone oczy. Miało uśmiech. Pachniało szczęściem. 
Wsiadam do pierwszego pociągu. Siadam w pustym przedziale, przy oknie. Przed oczami przesuwa mi się krajobraz. Mijam granice mojego miasta. A z oczu coraz bardziej płyną mi łzy. Powinnam teraz siedzieć na parapecie, pić z Twojego czerwonego kubka herbatę i krzywić się, że znowu mi ją przesłodziłeś. Ty powinieneś siedzieć obok, na kanapie, powinieneś żartować, śmiać się z moich zimnych stóp. Powinnam położyć się do mojego łóżka, otulona Twoim zapachem, przytulona do Twojego torsu. Powinieneś całować mnie w czoło, mówić, że mnie kochasz.

Nigdy nie czułam się tak upokorzona jak teraz. Po co kłamałeś. Po co mówiłeś, że mnie kochasz. 

Umieram, Zbyszku. Umieram z żalu. Ile warte jest moje złamane serce? Kilka pocałunków, dotyków, gestów. Za taką cenę przyszło mi przeżywać ten ból. Uciekam, Zbyszku. Po raz kolejny uciekam. Od Ciebie. Od Twoich zielonych oczu. Uciekam od tej miłości. Każde Twoje spojrzenie, każdy dotyk, pocałunek. Wszystko wyryło się głęboko w mojej duszy. Wszystko wokół nosi Twoje imię. Wszystko naznaczone jest Twoją obecnością. I ten ostatni z Tobą pocałunek. Jakbyś miał usta z zrozżarzonych węgli, które pozostawiły na moich wargach rany. 

Łzy powinny przynieść ukojenie. Jednak one niosą za sobą jedynie wspomnienia. Najpiękniejsze wspomnienia. I gorycz. Gorycz porażki. Smutek opuszczonego serca.

___________________________________
Witam :)
Dziękuję oczywiście za wszystkie komentarze :D
Kochane, uwierzcie, ale taka miłość też może istnieć :) Znam parę, która mimo upływu czasu właśnie tak kocha. Ja osobiście takiej miłości dopiero szukam :P, ale wierzę, że kiedyś ją znajdę. Tego samego Wam życzę :***
Pozostały nam jeszcze dwa rozdziały :)
Wielkie buziaki i pozdrowienia z Miasta Siatkarskich Mistrzów Polski :)